×

JDM: Rise of the Scorpion – RECENZJA

jdm

JDM: Rise of the Scorpion – RECENZJA

Jeśli ktoś by mi kiedyś powiedział, że Polska ma szansę na światowy hit w gatunku gier wyścigowych, to bym nie uwierzył. Zrecenzowaliśmy darmowy prolog Japanese Drift Master i jest naprawdę bardzo, bardzo dobrze!

Polskie studio Gaming Factory w pocie czoła pracuje nad tym, aby na gamingowej arenie międzynarodowej było głośno nie tylko o Wiedźminie i Cyberpunku. Japanese Drift Master to produkcja, która może stac się światowym hitem. Już teraz porównywana jest do giganta w branży jakim jest Need for Speed.

To nie był mój pierwszy kontakt z Japanese Drift Master, bowiem wcześniej sporo czasu spędziłem z demem gry. Przejechałem je wzdłuż i wszerz na padzie i kierownicy i tak samo zrobiłem w przypadku darmowego prologu Rise of the Scorpion. Nie ukrywam, że pokładam spore nadzieje w tym tytule, bowiem już dawno nie mieliśmy takiego potencjału w polskim gamingu jeśli chodzi o kategorię „gry wyścigowe”. Staram się zatem skrupulatnie zbadać każdy element produkcji i wynieść z niej jak najwięcej. Od razu zaznaczam, że słowo Drift w nazwie gry nie jest przypadkowe, bowiem taki styl rozgrywki jest faktycznie główną osią zabawy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby zmontować samochód nastawiony na przyczepność i grać zupełnie inaczej. Co więcej, będą nawet dedykowane zawody do takiej właśnie zabawy, zatem każdy znajdzie coś dla siebie.

Japonia w pigułce

Jak zatem wypadł darmowy prolog JDM: Rise of the Scorpion? Od czasu dema w które miałem okazje zagrać, w JDM naprawdę sporo się zmieniło i zdumiało mnie, że w tak krótkim czasie ludzie z Gaming Factory poczynili tak wiele kroków na przód. Przede wszystkim mamy już jakiś zarys fabuły. Tej nie będę zdradzał, to odkryjecie sobie sami, ale pomysł w jaki jest ona nam przedstawiana, uważam za strzał w dziesiątkę. JDM jest bardzo mocno przesiąknięty japońskim klimatem, aby jednak podbić jeszcze bardziej doznania, studio zdecydowało się na prowadzenie fabuły poprzez mangę. Kreska w mandzie stoi na wyśmienitym poziomie, bardzo dobrze się na nią patrzy i bardzo przyjemnie się ją czyta. Historia która zostaje nam podana w Rise of the Scorpion jest lekka i przystępna, ale jednocześnie wystarczająco angażująca, aby chcieć poznać dalsze losy bohaterów. Co ciekawe, dla osób które niekoniecznie miały styczność z mangami i czują że mogliby się pogubić z kolejnością czytania kolejnych okienek, twórcy wyszli temu naprzeciw, tworząc opcjonalne podpowiedzi, które numerkami wyświetlają nam na ekranie kolejność czytania. Myślę, jednak, że po kilku „stronach” mangi szybko się przyzwyczaicie. Tak czy inaczej, plus za taką opcję.

Mamy Tokio Drift w domu

W trybie fabularnym, pierwszą furą jaką dostajemy do naszej dyspozycji jest zielony, zapewne znany wszystkim model Nissana Fairlady, choć tu pojawia się pod postacją Ichiban. Mimo wszystko znajdziemy tutaj samochody na licencji takie jak Subaru lub Mazda. Już pierwsza misja fabularna zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Dlaczego? Stajemy do rywalizacji ze znajomą naszego protagonisty, w której na niedługim odcinku musimy zdobyć więcej punktów driftując. Niby nic, ale od pierwszych chwil czułem klimat filmu Szybcy i Wściekli Tokio Drift. Jako, że w JDM jestem już mocno wjeżdżony, dość szybko przyszło mi zdobycie większej ilości punktów, ale mimo to powtarzałem ten wyścig, ponieważ chciałem zrobić to co działo się w filmie, czyli próbować jechać zakręt w zakręt z drugim samochodem. Nie przyszło mi to łatwo, ale dało się to zrobić i efekt był powalający, a satysfakcja z takiej przejażdżki była obłędna. Tu od razu wtrącę co nieco o AI, bowiem powtarzając te zawody zauważyłem, że jest ono bardzo ludzkie. Nasza rywalka nie była alfą i omegą i raz na jakiś czas potrafiła popełnić błąd. Wydało mi się to bardzo naturalne i przyjemne w odbiorze. Poziom trudności wydawał mi się być bardzo optymalny i wyważony, jak na mój skill, a mistrzem driftu nigdy nie byłem i pewnie nie będę. Kolejne misje były równie przyjemne, rozgrywały się o różnych porach, dzięki czemu mogę powiedzieć, że bardzo spodobała mi się przejażdżka po słynnych zakrętach Touge o zachodzie słońca. Klimat wylewa się z ekranu.

Oczywiście Japanese Drift Master to gra z otwartym światem. Mamy tu naprawdę sporo dróg do zwiedzenia, więc naturalnie sporo czasu spędziłem swobodnie jeżdżąc po przygotowanej przez twórców mapie. Świetnym pomysłem było zastosowanie smartfona zamiast klasycznej mini mapy. Mało tego, gdy wybierzemy widok z wnętrza samochodu, jest on tak umiejscowiony jakbyśmy mieli go na uchwycie na desce rozdzielczej. Mały detal, a cieszy oko. Wracając. Smartfon jest naszym centrum dowodzenia. Mamy w nim nawigację, wiadomości, listy wyścigów i tak dalej. Ten element został zrobiony bardzo czytelnie i estetycznie, więc bardzo łatwo się go obsługuje.

Graficznie jest coraz lepiej

Jeżdżąc po mapie napotkamy ogrom charakterystycznych dla Japonii elementów wizualnych. Mówię tu o naturalnym krajobrazie, czyli o drzewkach sakury, ale także o infrastrukturze, budynkach, samochodach w ruchu ulicznym. Naprawdę widać, że twórcy dołożyli wszelkich starań aby oddać ducha Japonii. Jeśli chodzi o aspekt audiowizualny, tutaj również poczyniono postęp. Jak przyjrzycie się drzewom, zauważycie że mają one swoją strukturę, korę i normalne liście. Niby nic, na co zwracałoby się uwagę pędząc przez miasto, ale przy rekreacyjnej, klimatycznej przejażdżce takie detale rozwalają mózg, oczywiście pozytywnie. Widać też intensywną pracę nad oświetleniem, które sprawdza się jeszcze lepiej niż w demku. Poprawiono również optymalizację. Mój komputer to nie jest raczej demon prędkości, ale mimo to JDM działał mi tym razem znacznie lepiej niż w demie, w rozdzielczości 2k i na full detalach. Muzyka jest idealnie dopasowana do klimatu gry. Cieszy mnie obecność rockowego radia. Co tu dużo mówić, studio pracuje pełną parą, aby gra zwaliła nas z nóg.

Recenzja w wersji wideo

Idealny balans w modelu jazdy

Przejdźmy teraz do modelu jazdy. Ten nadal jest niezwykle przyjemny i satysfakcjonujący. Teraz podzielę go na cztery elementy – drift, grip, pad i kierownica i w tej właśnie kolejności. Driftowanie zawsze było moim nemezis. Raczej unikałem go w grach, ale JDM sprawił, że polubiłem ten element. To za sprawą jego wykonania. Drift nie jest męczący i irytujący tylko przyjemny i intuicyjny. Bo to kolejny atut gry, jest łatwy próg wejścia dla mniej doświadczonych graczy, ale Ci zaawansowani wycisną z tej gry ostatnie soki. Znaleziono tu świetny balans. Zatem drift jest przyjemny, szybko damy radę go opanować, żeby się dobrze bawić, ale zaczyna się robić jeszcze lepiej gdy z czasem będziemy chcieli poprawiać nasze wyniki i będziemy szukali odpowiednich prędkości, właściwych biegów, odpowiedniego najazdu do zakrętu, będziemy szukali innych opcji niż hamulec ręczny. Jest tu tak szeroki wachlarz możliwości, że można by się tym bawić w nieskończoność. Drift nie zawodzi i ze wszystkich gier wyścigowych w jakie grałem, tutaj ten element w mojej ocenie został wykonany najlepiej. Nie wiem czy wiecie, ale Gaming Factory ma w swoim zespole simracerów, konsultują się i dzięki temu otrzymujemy fizykę jazdy na najwyższym poziomie z niesamowitym feelingiem. Tutaj, bezapelacyjnie czapki z głów dla studia.

Jeśli chodzi o jazdę samochodem nastawionym na przyczepność, jest bardzo podobnie. Jeździ się bardzo przyjemnie i jak się wciągnąłem tak wykręciłem gigantyczną ilość kółek na zaimplementowanym torze wyścigowym w grze. Swoją drogą, ma on bardzo ciekawą nitkę. Generalnie jako fana wyścigów torowych, ten element chwyta mnie najmocniej za serce i w pełni spełnia moje oczekiwania. Grając na padzie jest bardzo przyjemnie i można spokojnie poszaleć na wiele sposobów. Nie potrzeba kierownicy, aby w Japanese Drift Master naprawdę dobrze się bawić, ale! Gdy spróbujemy jednak zabawy za pomocą kierownicy, to wtedy wyciągniemy z gry jeszcze więcej. Czucie samochodu na kierownicy jest po prostu wyśmienite. To jedna z tych gier, których nie będziecie umieli tak po prostu wyłączyć, ponieważ ta jazda zbyt mocno wciąga, z resztą na padzie jest tak samo. Jeśli jednak z jakiegoś powodu poczujecie że nie radzicie sobie najlepiej, to zaimplementowano w grze szkołę jazdy, która spokojnie pomoże wam łatwiej wejść w tę produkcję. W całej tej jeździe mam tylko jedno, maultkie zastrzeżenie. O ile grając na kierownicy wolę korzystać z kamery wewnątrz pojazdu, tak używając pada, bardziej kręci mnie widok z za samochodu. Tutaj jak w wielu grach, im szybciej jedziemy tym kamera bardziej się oddala i w moim odczuciu trochę za bardzo. Gdy jadę naprawdę szybko, to samochód staje się dla mnie za mały i zaczynam gorzej go kontrolować. Myślę, jednak że to może być kwestia moich przyzwyczajeń.

Miodny tuning

Prolog nie zawierał jakoś kosmicznie dużo elementów modyfikacji, ale fani starych Need for Speedów poczują się tu jak w domu, albo i nawet lepiej. Kolejne elementy i ulepszenia mechaniczne jak i wizualne odblokowujemy wraz z kolejnymi zawodami. Oczywiście elementy mechaniczne faktycznie realnie wpływają na osiągi samochodu, a do tego możemy jeszcze dodatkowo pogrzebać w naszej furze i ustawić co nieco, aby dostosować prowadzenie pojazdu do naszych potrzeb. Tutaj również widać ogrom pracy włożonej przez studio. Ale spokojnie, to nie jest konieczne – przyjemnie sobie pojeździcie samochodami w standardowym setupie.

Japanese Drift Master: Rise of the Scorpion to gra, która w moim odczuciu może zrobić nie małe trzęsienie ziemi w kategorii gier wyścigowych. Wielkie korporacje potrafią robić niezłe gry, ale czujemy że są to produkty nastawione na zarobek. Tutaj, na każdym kroku czuję zaangażowanie twórców i ogromne serducha wkładane w rozwój produkcji. Trzymam za polaków mocne kciuki i wierzę, że jeśli progres będzie szedł tak dobrze jak mogłem tego doświadczyć w prologu, to panie i panowie – będziemy mieli wyścigowy hit! Polecam wam zatem sięgnąć po niego na Steam i przekonać się samemu.

Opublikuj komentarz